|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Michał jeździł wyjątkowym „dżemsem”, rama
rozkręcana na wspornikach, pojazd można było rozpoławiać, szczęśliwy szofer tej cudnej ciężarówki z dumą oświadczał kolegom przy wódce:
-Mówię wam chłopy, kurwa, mój „dżems”
na pewno latał Dakotą, zanim UNRRA go przysłała na pewno widział ziemię z lotu ptaka, kurwa, chciałbym raz, jedyny raz z nim polecieć,
Michał miał podstawy tak przypuszczać, tym bardziej, że na boku jego pojazdu bielał jeszcze nie do końca wytarty znaczek 101
powietrzno-desantowej, obok białej, pięcioramiennej gwiazdy. Od maniakalnej chęci lotu koledzy Michała ochrzcili mianem „Michała
Anioła”. Po zwózce metrów, Anioł czyścił pedantycznie maszynę, mimo upływu dziesięciu lat od wojny, jego grat
posiadał cały, drobny osprzęt, wszystkie plandeki, pałąki, siekierę, łopatę, oskard, kanister na wodę, a drugi na paliwo.
Michał Anioł czuwał nad swoim „dżemsem” jak święty
nad swym protegowanym. Miło było patrzeć jak w letni dzień z szybą położoną na masce Michał przemierzał kilometry po bieszczadzkich
żwirówkach, górniak-szóstka pracował jak dobrze nastrojone pianino, wysmukły, szczupaczy
pysk ciężarówki z wciągarą, wdzierał się w przestrzeń zielonego oceanu lasów. Michał niejednokrotnie
po powrocie z roboty zaparkowawszy maszynę obchodził ją ze wszystkich stron mówiąc:
-To jest kurwa To-mój „dżems”
- klepał go pieszczotliwie w blachy i dodawał:
-Urodzony w przestworzach.
Koledzy robili sobie jaja z Michała pytając się:
-Kiedy, Anioł wyrosną Ci skrzydła? Może dorobimy Ci z blachy??
-Jeszcze kurwa polecę, jeszcze polecę, zobaczycie!
– utwierdzał się w swym marzeniu.
Dzień, w którym spełniają się pragnienia, zazwyczaj przychodzi
niespodziewanie, można rzec: jak sraczka.
Trzynastego października Michał dostał ciężki rejon na Zawoju, Mieli we dwóch
z Władkiem, który „kręcił” Studebakerem zwieść kilkadziesiąt metrów buka do Dołżycy
na skład, zaczęło lać, Michał Anioł wracał na pusto po następny ładunek, gdy dojeżdżał do Zawoi, zauważył
przed sobą, że Władek ze swoim Studrem, jest w niezłych opałach, ciężarówka zawisła groźnie jedną tylną osią
nad przepaścią, bezradnie mieliła oblepionymi błotem oponami z nieubłaganą metodyką zsuwając się po centymetrze w dół. W jarze pieniła
się z wściekłością Wetlinka. Anioł podjechał z boku, przez szybą w drzwiach Studra
widział przerażoną twarz kolegi. Studer bronił się rozpaczliwie, ale wszystko wskazywało na to, że
Wetlinka Go pożąda. Aniołowi wyklarował się w mózgu plan, włączył reduktor, przyparł zderzakiem do boku
Studra i delikatnie napychał rupiecia w górę, z dala od skarpy, Studer „załapał”
na żwirze i wdrapał się na drogę, ale „dżems” Anioła zajął jego miejsce, powoli osuwali się w gardziel
przepaści. Władek zaciągnął ręczny i zgasił motor, wyskoczył z kabiny i zobaczył tylko twarz Michała Anioła, znikającą wraz z
ryjem „dżemsa” w otchłani. Nie było co zbierać.
Samochodu nie wyciągnęli nigdy, a Michała Anioła znaleźli po kilku dniach dwadzieścia kilometrów niżej, oszalała rzeka sponiewierała Go
tłukąc z wściekłością ciałem nędznym o głazy.
Na stypie Władek po flaszce na łeb, przemówił do towarzystwa:
-I widzicie chłopy, kurwa, jednak poleciał,
polecieli razem z „dżemsem”…..
-No to za Urodzonych w Przestworzach – wzniósł toast….. |
|