|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Jeśli są nieśmiertelne pojazdy, prawie perpetum
mobile, to "doczka" może śmiało stawać w szranki do tego tytułu, pierwsze informacje historyczne o tym typie
samochodu w Bieszczadach pochodzą z nieudanej wycieczki generała Świerczewskiego z Baligrodu do Cisnej,
telepali się żwirówką dwoma dodgeami i studebakerem. Nie dojechali, nie dla
tego, że złapali kapcia, ale dlatego, że generał złapał kulę i padł w Jabłonkach. Następne ślady tych pięknych, charakterystycznych opon
pojawiły się w pięćdziesiątych latach, "doczki" zaprzęgnięto do roboty w państwowych przedsiębiorstwach. Nie
było szofera, który psioczyłby na ten cud techniki, nie było osobnika, który śmiałby krytykować coś, co się
nie psuło, jeśli było dobrze naoliwione i zadbane, pojazdy te wytłukły się na państwowym garnuszku i w końcu lat sześćdziesiątych
łaskawie poszły w ręce ludu. W Cisnej "prywaciarze" używali "doczki" przy zwózce
drewna z lasu, taką "doczkę" zakupił mój ojciec, taką też jeżdżę ja i pewnie pojeździ jeszcze następne
pokolenie. 3/4-ówka służyła w ciśniańskiej straży pożarnej (pierwszy mechaniczny,
bojowy wóz tej szacownej instytucji)-w czerwonym też jej do twarzy. Udokumentowane ślady opon "military"
dodgeów w Cisnej odciśnięte w bieszczadzkiej glinie królują już ponad
60 lat, o tą szczytną tradycję dbam dzisiaj osobiście, w Cisnej ma być "doczka" i już! Jak
mnie zabraknie - pamiętajcie, za wszelką cenę utrzymajcie 3/4-ówkę we wsi, bo to już nieodłączny element naszej
historii!
Po wojnie Poczta Polska dowoziła z Leska listy i
paczki dodgem WC-51, służba zdrowia w Lesku użytkowała ambulans, czyż to nie piękne? (Ludzie, dajcie mi taką
posadę szofera dodgea, a sumiennie będę ją wykonywał przez wiek cały). Pamiętający ten improwizowany,
pocztowy wóz miło sobie wspominają te czasy, razem z listami i paczkami jeździli ludzie z Cisnej i do Cisnej (na pakę można upchać
dziesiątkę osób), jeździły barany i kozy, bo "doczka" to taki pojazd, na który
jeśli tylko coś zdołasz upchać to na pewno pojedzie i ten głuchy pomruk szóstki - dolniaka,
czysta poezja, napędzana etyliną. Na dodgu WC-51 bawiłem się jako kilkuletni bachor,
ojciec zakupił go z ciśniańskiej stodoły i własnymi siłami przywrócił do stanu jezdnego. W zimę stulecia
dowoził mnie i siostrę do szkoły (bo wszystko zaniemogło, ale nie dodge). Mogę
śmiało powiedzieć, że "doczka" to moja najbliższa rodzina, woziła pustaki na budowę i siano dla krowy, deski
na szopę, drewno na opał z lasu, jechało się nią na grzyby i nad rzekę po kamień i żwir. Ludzie! Kurwa mać,
bez dodga życie byłoby niemożliwe.... moje życie.... |
|