Strona Główna Galeria Siekierezady Opowieści z Siekierezady Muzyczne wędrowanie Dziewięciu.... Garaż Siekierezady Poezja Foty Linki Forum Kontakt
                                                           

 

           

Chevrolet C-60 CANADA

         
                       
                       
 
                                                 
                     

Stalowy Józek-taką ksywę pozyskał na bazie kierowca chevroleta CANADY, był jak jego pojazd – kanciasty, mocarny, prosty i twardy. Stalowy Józek miał uporządkowany świat zewnętrzny i wewnętrzny, dzisiaj zostałby bohaterem komiksu ze znamieniem super bohatera, którego nic nie rusza. Człowiek, któremu ryj wyrzeźbiło 50 lat ciężkiej fizycznej harówy, dzieciństwo spędzone w domu dziecka, gdzie zamiast rodzinnego ciepła szły w ruch pięści, a mimo wszystko tego osobnika, którego łapy mogły zmiażdżyć mniejszy łeb wszyscy szanowali, nie ze strachu, a z szacunku. Stalowy Józek był honorowy, wódkę postawioną zawsze odstawiał, zniewagę również, nie pozostawiał bez krwi z gęby, a jak trzeba było pomóc był pierwszy, nikt nie słyszał od Józefa słowa – Nie, zostawiał swoją robotę i z lakonicznym wyznaniem „jak bieda to trza pomóc” ruszał z odsieczą. W bójkach w bieszczadzkich spelunach był mistrzem wszechwag. Na Wetlinie w „Berdzie” skasował pół brygady drogowców, takich ciosów nie wyprowadzał pod bieszczadzkim niebem sam Perun-władca piorunów. Stalowy Józek miał zdrowy ogląd świata, jak coś umarło mówił krótko – Miało umrzeć, jak coś się narodziło – Miało się narodzić, właściwie i na chrzcinach i na pogrzebach nie widać było zmiany nastroju na jego gębie, jak ryj chevroleta CANADY był niewzruszony. Trzynastego grudnia roku pańskiego 1953 Stalowy Józek odpalił chevroleta i na przestrogę ciecia  z bazy „że to dzisiaj trzynasty” ruszył po bukowe metry w stronę Berechów, kierownica po angielskiej stronie(Józek zawsze żartobliwie chełpił się przed innymi szoferami że ma lepiej i może się zatrzymać by pogadać z dziewczynami na poboczu drogi), kabina ciasna, drzwi otwierane na „kuro łapkę” z widocznymi jeszcze białymi gwiazdami, silnik szóstka dający sporo mocy, ogrzewanie wydajne, gdyż można było uchylać klapy od pokrywy gorącego motoru, kanciasta maszyna i kanciasty człowiek, Stalowy Józek i Stalowy Chevrolet CANADA jako harmonijna jedność żłobili wspólnie koleiny po zaśnieżonej drodze. Po załadunku drzewa w powrotnej drodze, zjeżdżając z serpentyny nacisnął hamulec, ten nie zadziałał, jeszcze raz i nic, za ręczny ale z takim ładunkiem, prawie żaden efekt :

-Kurwa, nie jest dobrze-syknął ćmiąc papierosa.

Samochód nabierał rozpędu, Józek chłodno skalkulował swoje szanse, szukał mało stromego miejsca, żeby wbić się w olchy, które być może wyhamują maszynę, jak na złość wszędzie skarpy, nie było na co dłużej czekać, z całych sił odbił w prawo, nie zauważył, ale było stromiej niż myślał, na skarpę nawiało masę śniegu, samochód zanurkował i łamał olchy jak zapałki, koziołkując wytracił impet i zatrzymał się na boku. Biała cisza zagarnęła po chwili ten dynamiczny spektakl. Józek ocknął się leżąc na wznak, uniósł zakrwawioną głowę i spostrzegł, że leży na wpół przyciśnięty ciężarem chevroleta, gruby podkład śniegu nie dopuścił do zmiażdżenia nóg, ale „ruina” skutecznie wgniatała je w grunt nie dając szans na wyciągnięcie ich spod pojazdu. Józek staksował swe szanse na mizerne, miał wolne ręce, nie był połamany, lekko rozbity łeb, ale to nic. Wyciągnął z kufajki papierosy i zapałki, dzięki bogu nie wypadły, odpalił jednego i rzekł patrząc w pierwsze gwiazdy na bezchmurnym niebie:

-Nic już nie będzie jechało, nocy nie przetrzymam. Zanim mnie znajdą zamarznę, chujowo tak skończyć…. I wówczas zaświtał mu w mózgu iście diabelski plan. Ze zbiorników ciekło paliwo, Józek powiedział na głos:

-Mam zamarznąć? To lepiej się kurwa spalić, a jest szansa, że złom drgnie i uda się wydrzeć nogi….- dopalił papierosa prawie do końca i rzekł :

-no to w imię Boga, albo Diabła niech się dzieje co mi pisane, rzucił kiepa w stronę strużki paliwa i okrył twarz kufajką. Pierdolnęło solidnie, wybuchły obydwa zbiorniki, chevroletem aż podrzuciło i Józek błyskawicznie zareagował uwalniając nogi, odczołgał się od płonącego wraku zrzucając z siebie płonącą kufajkę, wstał i patrzył na płonącą maszynę, wybuch wyrwał i odrzucił drzwi z białą, amerykańską gwiazda prawie na drogę, Józek schylił się i podniósł je mówiąc:

-To jest moja, jebana, szczęśliwa gwiazda….

I ruszył w kierunku Wetliny.