Wylęg artystów i artystek
W Bieszczadach artyści i artystki lęgną się jak lemingi. Nie wiem, kurwa, co jest w tej ziemi. Chyba uran albo jakieś inne promieniotwórcze gleby, które na mózg działają niekorzystnie. Pani, co dziarga wisiorki: – Ja jestem artystką. Pan, co dłubie diabołki: – Ja jestem artystą. Małolata, co szcziuboli bransoletki: – Ja jestem artystką. Szczwana baba, co soki malinowe dusi swym zadem: – Ja artystka kulinarna. Pan, co korzenie płukane cierpliwością wody wydobywa z rzeki Solinki, też pretenduje do tytułu. No i fajnie się dzieje w Bieszczadach. Mnożą się artyści i artystki. Galerii też już jak bąków na dupie krowy. Trochę bym poapelował o skromności więcej w tej branży wymagającej, bo artysta to coś więcej przetwarza niż szklane paciory i pióra na wisiory. Artysta rzeczywistość przetwarza w formę znośną do bycia i stara się wytłumaczyć motyw istnienia.
P.S. Nie, ja nie jestem żadnym w mózg jebanym końskim chujem artystą, bo nie potrafię nawet sobie rzeczywistości wytłumaczyć, ani bólu egzystencji przetworzyć.
R