We własne opowieści motam się nieustannie
Nieraz patrzę w lustro, tak przy goleniu, najczęściej. Ryj mi się pomarszczył, siwa sierść mnie porasta, wzrok przykrócił – takie tam drobne symptomy czasu i grawitacji. Patrząc na, zdaje mi się, trochę nie swoje oblicze, mam refleksje o swoim istnieniu: że wszelkie kataklizmy, jakie mnie dotknęły, wygenerowałem sobie sam, motając się nieustannie we własne opowieści. Chyba taki to los wiejskiego pisarza. Tworzę linię narracji swego żywota i podaję ją rzeczywistości na tacy. Jestem przejrzysty i czytelny jak skondensowane opowiadanie. To nie ma się co dziwić, że różne kurwy wskakują do mojej fabuły i mnie jebią, wykorzystują i okradają z marzeń. Ale pierdolę te kanalie, bo sam sobie to tworzę. Na chuj daję tym szakalom gotowe swoje opowiadania? Golę się, uśmiecham się szczerze do siebie, tak z głupoty osobistej, i dalej motam się nieustannie we własnych opowiadaniach.
R