Śniło mi się nieistnienie
W majową noc uśpione trawy sennie kołysały się na wietrze. Sowa pilnowała porządku uśpionych spraw. Trzy niedźwiadki z góry Horb, wtulone w futro matki, przędły swoje sny o słońcu i kwietniowej łące. Nietoperz kreślił na tablicy ciemności figury nieskończoności. Wieś ukryta w dolinie cicho pojękiwała, miałczeniem kota. Wszyscy i wszystko w tę dziwną noc rojeń sennych doznali.
A mi przypadł sen o nieistnieniu. Mchy i trawy mnie porosły, w zielony całun owinęły. Myśli moje gdzieś się rozpierzchły jak spłoszone ptaki na pustym polu. Niczego nie żałowałem, po niczym nie rozpaczałem. Bezgraniczna błogość mnie kokonem oprzędła, jasna, czysta i niezapisana. Śniła mi się efemeryczna lekkość nieistnienia, która godzi wszystko i wszystkich, zamieniając życie w lot nocnego motyla.
R