Pierwszy mój sąsiad umiera



Rodzice przybyli w Bieszczady w sześćdziesiątym ósmym roku. Zostali zakwaterowani w połówce domu na skarpie w Dołżycy. Naprzeciwko mieszkał pan Józef Kopeć. Można powiedzieć, pierwszy mój sąsiad, zważywszy, że miałem niecały rok życia. Moja pamięć tego nie zarejestrowała, ale po kilku latach bawiłem się z dziećmi pana Józka: Staśkiem, Danusią i Wieśkiem, który nabył później ksywę Hiszpan i który, wyproszony kiedyś z Siekierazady za jakieś drobne przewinienie, przypomniał mi:

– Jak cię wtedy woziłem w wózku na Dołżycy, to mogłem wypierdolić cię z tej skarpy do Solinki i byłby dzisiaj spokój.

Cóż, każdy popełnia błędy i nie wykorzystuje oczywistych szans. Od tego sześćdziesiątego ósmego roku upłynęło trochę czasu, który wyrzeźbił nas i okroił. Na przedwiośniu tego roku odszedł pan Józef. Zmarł w tym samym domu, na skarpie nad rzeką Solinką. Szybko jakoś to poszło to całe życie. Wszystko się po drodze zmieniło, oprócz tej rzeki Solinki, która cały ten proces formowała i przetwarzała w niekończący się szum, szum przemijania.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R