Kocie szczęście



Wszystkie kocie drogi prowadzą do Siekierazady, centrum imperium i kocia stolica, prawie Rzym. Kilku obywateli naszej wsi kultywuje odwieczny ciemnogród, że koty dają sobie radę same. Z jednym punktem tej teorii się zgadzam: świetnie dają sobie radę z prokreacją. Niesterylizowane kotki powołują wiosną na świat zastępy, co ja mówię, legiony pięknych, małych kopii rodziców, których też nikt nie chce jako tych dużych. Opiekujemy się częścią tej zgrai, kilka przygarnęliśmy. Dyżurną kotką jest aktualnie Łatka, drobna kociczka z pięknym wyrazem pyszczka. To ta łasiczka od damy Leonarda. Jej partnerem jest czarny kocur z zielonymi ślepiami. Przez okno obserwuję często, jak się bawią i przytulają. Wzruszające jest to, jak okazują sobie przywiązanie, jakie są emocjonalne. Minus dwanaście stopni rano. Łatka na placu za siekierą wygrzebała jakiś patyczek. Bawi się nim, podrzuca go, przetacza, chwyta łapkami. Bije z niej taka pogoda ducha i radość z istnienia. Gdyby ktoś chciał przygarnąć, to tylko z jej mężem, bo nie można ich rozdzielić. Widać, że to prawdziwa miłość. A ludzie dalej po wiejsku. Na moją interpelację, żeby sąsiad coś uczynił w sprawie sterylizacji, ten odpowiada:

– Rozejdą się.

Ciekawe, kurwa, gdzie. Do Siekierazady najpewniej.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R