Deszcz życia



Koniec kwietnia szaleje kwitnieniem. Cebulice błękitem odbijają niebo, pierwiosnki naśladują słońce. Mniszki na noc zamykają światło w swych kurczących się kwiatostanach, by o świcie wypuścić je z powrotem w darze światu owadów. Żywce bielą się ciepłym śniegiem. Deszcz poi to pragnienie istnienia. Podróżuję do miasta. Dwa jeże rozjechane na asfalcie. Im się nie udało. Dziesiątkom żab i ropuch też nie odpuszczono. Deszcz zmywa z jezdni krwawe plamy, też kwiaty, tyle że śmiertelne, przemijania. Kolejna wiosna, niczym nauczyciel, uczy mnie pokory. Wszędzie wokół zapisane, że wszystko, co się zaczęło, musi się skończyć. Deszcz życia, deszcz śmierci. Nie rozumiem swego istnienia, do tego jeszcze ta dysfunkcja pojęciowa. Chciałbym wszystko ocalić, ukraść przemijaniu. Tak się nie da. Rozpacz nad śmiertelnością mojego świata mnie przytłacza, zabije mnie i już mnie zabija. Niczego nie mogę ocalić, ani czynem, ani pisaniem.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R