Upadek Joachima von Wittenberge



Joachima nadgryzł koronawirus, nadkąsił go nie bezpośrednio, a pośrednio jak nas wszystkich. Jak powszechnie wiadomo, pielgrzym Joachim porusza się autostopem, a w czasach wielkiej wyimaginowanej zarazy mało jest chętnych, by wziąć sobie na współpasażera prychającego, kichającego i odrobinę plującego śliną Joachima. Przebiegły wirus zmusił odwiecznego tułacza do przemieszczania się za pomocą odnóży dolnych, a z racji emerytalnego już wieku, padły Joachimowi kolana.



Połowa lipca, miło gościć tego człowieka w Siekierezadzie. Justynka poczęstowała go sypaną kawą, a Baflo papierosem. Joachim poględził coś tam o kościele, bo jest człowiekiem głęboko wierzącym, wprawdzie kościoły chuj mnie interesują, ale wysłuchałem jego wywodów cierpliwie po czym wyprosiłem go z lokalu, bo zjawili się pierwsi klienci. Po dwóch godzinach spotkałem Joachima na Wetlinie przed Bazą Ludzi z Mgły, mimo tych chorych kolan szybkość przemieszczania ma imponującą. Zauważyłem, że pielgrzym Joachim podupadł ostatnio i jakby swoje pielgrzymowanie traktował już jakoś rutynowo i bez uczucia. Może już blisko odnalezienia boga, ale jakoś mu to zwisa i nie ma już odwrotu, żeby wypisać się z tego swojego kościoła.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R