Testament, którego nie było
Mietek Nożownik pojechał do szpitala w Sanoku, gdzie konał jego ojciec Bóg-Kat-Stworzyciel. Nazajutrz pracowaliśmy na górze Horb. Uwielbiałem jego towarzystwo. Z Mietkiem Nożownikiem to nie była zwykła praca, to była modlitwa w bazylice wybujałych świerków i modrzewi, które posadziliśmy wspólnie dwadzieścia lat temu. Przy Mietku dzielenie się czasem i przestrzenią jawiło się niczym przyjmowanie hostii, tylko te budzące niepokój wielkie smutne oczy sowy, polującej na rozpacz
Cokolwiek by nie wrzucić w te dwa mietkowe jeziora przerażenia, nic nie było w stanie ich wypełnić. Podając mi kolejną metrówkę buka, Mietek rzekł:
-Byłem u niego wczoraj. Nic nie mógł powiedzieć, leżał sparaliżowany tym wylewem i zdołał mnie tylko chwycić za dłoń. Widać było, że bardzo chce coś powiedzieć, miał to w oczach. Po raz pierwszy czegoś nie mógł, bo zawsze mógł wszystko, jak jakiś Bóg katował nas i matkę. Wtedy miał dużo do powiedzenia, a teraz chciał i nie mógł... pierwszy raz czegoś nie mógł.
Spojrzałem na Mietka i utonąłem w jego smutnych oczach. Bałem się zapytać, czy chciał coś usłyszeć od ojca, czy nie chciał.
Testament, którego nie było... ułożyliśmy dziesięć metrów surowego buka, odwiozłem Mietka na dół do wsi.
R