Święty Pająk Słupnik
Wiem, że obywatel Pająk jest paranoikiem, ale ciągle o tym zapominam. Nostalgiczna pora naciągnęła się na naszą wieś jak majtki na dupę po sraniu. Jesień do wrót pukać jęła jak ten dzięcioł upierdliwy, jak ten dentysta nasz stary, który osobowego Studebackera klepał latami w garażu. Czesio Elektryk, z zawodu Dobry Człowiek, na urlopie pijak czasami, wstawił się za Pająkiem:
- Weź go do jakiejś roboty, bo zdycha z głodu.
Ulitowanie mi się objawiło, to obstalowałem z mistrzem malowanie ściany z boku Siekiery. Jak to Pająk ma w zwyczaju, obdzwonił grubo po północy moich fachowców, którzy czynili w tym obiekcie prace remontowe. Jak to określił „Żebyśmy sobie nie wchodzili w drogę”. Fachowcy o świcie do mnie dzwonią: „O Co Kurwa Chodzi?!”. Na drugi dzień Pająk kazał nakupować klei, farb, chujów mujów i innych skośnych wagin… Zostawiłem go na placu boju z tym całym kramem, na zdawać by się mogło minimalną cezurę czasową – skromną godzinę. Kiedy wróciłem, leżał przewieszony przez gruby słup, który ewidentnie sobą wypierdolił najebany do spodu. Cóż miałem robić, urzędowo w dwóch słowach rozwiązałem z nim umowę o dzieło. Odwiozłem w miejsce zakwaterowania, po czym wyładowałem w następującej kolejności: paca, wiadro, kielnia, szpachelka, Pająk, dwa pędzle… Mistrz, bełkocząc, podziękował, a ja oddałem honory w drugą stronę. I tak mniej więcej wygląda paranoiczny czyn budowlany w Bieszczadach.
R