Śmierć żony Kazka
Kazek wybrał się ze swoją ukochaną połowicą na spacer. Przemierzali właśnie dużą łąkę obsadzoną modrzewiami, kiedy od strony Łopiennika nadleciał wielki orzeł i pikując na nich, rozpoczął swój zawzięty, lotniczy atak. Kazek chwycił leżący drąg ogrodzeniowy i niczym średniowieczny rycerz opędzał się od prześladowcy. Nagle ni stąd, ni zowąd, od strony Honu nadleciało drugie wielkie ptaszysko i chwyciło w szpony jego ukochaną żonę. Obydwaj agresorzy odlecieli z łupem, Kazek biegł za wierzgającą nogami w powietrzu żoną, wykrzykując na przemian:
- Puśćcie ją chuje, kocham cię!
Po około tysiącach kroków pościgu jego zawziętość opłaciła się. Ptak wypuścił ze szponów bliską utraty sił niewiastę i Kazek patrzył z przerażeniem, jak ona spada jak jakiś wielki balon. W końcu dosięgła ziemi, a raczej wylądowała w taki sposób, jak ładuje samolot bez skrzydła, tak trochę katastroficznie. Kazek podbiegł do niej, coś chciała powiedzieć, uniósł jej zakrwawioną głowę i zbliżył ucho do jej ust. Po chwili wyszeptała:
- Pierogi masz odgrzane w piekarniku – jeszcze chciała coś dodać, ale już nie zdążyła, skonała.
Kazek uniósł ją i zaczął nią tarmosić:
- A zupa, a zupa! - rozległ się dramatyczny krzyk wokół.
R