Śmierć szeryfa łobkręgowego



Ten piękny maj utulił śmiertelnie Fredka Hydraulika w swym nieposkromionym kwitnieniu, w swym o śmierci zapomnieniu. Wchodząc do knajpy, dokonywał hucznej prezentacji – to ja szeryf łobkręgowy Fredem zwany!

Świat począł naszego Fredzia w czasie drugowojennego armagedonu i w formie sierocej narodził go za pomocą jakiejś Maryi i za pomocą jakiegoś nieudanego Jezusa. Nie dla nas nieudanego, tylko dla sprawcy poczęcia wszechświata, ale i tak Fredzio został zbawcą. Zbawcą naszych instalacji wodnych i prądów. Terminował u legendy bieszczadzkiej hydrauliki, świętej pamięci pana Kucharzewskiego. Ongiś wsławili się na cały powiat leski, wysiadając ze swojej służbowej warszawy garbus całą brygadą jednymi drzwiami… od pasażera. Na pytanie zaskoczonych notabli, bo właśnie w Cisnej celebrowano święto państwowe, Fredro wyjaśnił:

- Pozostałe trzy zaspawalim, bo się kurwy otwierały podczas jazdy.

Pryncypał razem z Fredziem tworzyli istne instalacje artystyczne dodając nieustannie nyple trzy czwarte cala, gwintując i robiąc obejścia zardzewiałych ciągów wodnych. Charakterystycznym hasłem-zawołaniem bojowym Fredzia było:

- Kurwa, krótka rurka, kurwa!

Bo wiadomo, jak długa – można przyciąć, a jak krótka to tylko wyjebać na złom.

Świat narodził Freda w prawdzie, czytaj w samotności, bo to jedyny stan istnienia, w którym dotyka się choć cząstki czystości swego jestestwa. Zawsze, nawet przy pracy z nieodłącznym papierosem w zębach i z charakterystycznym hrabiowskim „rrr”, Fredzio gwintował, nyplował, przycinał.

Żegnaj Fredziu, kurwa, krótka rurka, kurwa… kurwa, krótkie życie, kurwa.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R