Śmierć małego zaskrońca
Rozstawiłem pastucha elektrycznego nad stawem, obywatelce wydrze o imieniu Klementyna oświadczyłem tym: „Dość wyżerania szczupaków, linów i sumów” (karpia Filipa o wadze 6 kilogramów też pozwoliła sobie skonsumować). Na brzegu zasilanie, akumulator samochodowy przykryty czarną, budowlaną kastrą. W nocy dwa małe zaskrońce wpełzały na baterię, chroniąc się przed chłodem. System włączamy o zmierzchu. Przez kilka dni widziałem te zaskrońce, jeden nawet nie uciekał, podnosił tylko główkę z żółtymi plamkami na bokach. Pochwaliłem się w domu, że chyba się oswoił. Za kolejne trzy dni odkryłem przyczynę: przykleił się do częściowo odklejonej plakietki z nazwą firmy akumulatorowej, był martwy.
Kurwa! Wszystko, co człowiek zrobi, to chujnią się kończy. Konał tam kilka dni przylepiony do jebanej naklejki, a ja się nie domyśliłem!
R