Przeszczęśliwa ludzkość zmierzająca do katastrofy
W weekend czerwcowy przeszczęśliwa ludzkość wesoło zmierza do katastrofy. Głodni wypoczynku i wrażeń obywatele świata wizytują nasz mały grajdół. Swymi terenowymi samochodami z pasją rozjeżdżają wiosenne łąki, tworząc na nich błotniste blizny. W pensjonatach i agroturyzmach leniwie trawią nadmiar pokarmów, nie segregując przy tym śmieci. Swe ciała upychają w wypielęgnowanych autach, jadą i mijają ciężarówki z martwymi, bieszczadzkimi drzewami. Wszyscy poszukują nowych wrażeń, jakby szczytem dobrego tonu i smaku było pożarcie jak najwięcej z tej planety. Rzeką Solinką płyną śmieci. W zaroślach nad jeziorem Solińskim nie ma czystego, nieskażonego placu. Wilków i niedźwiedzi dużo na breloczkach wiszących w wiejskich kramach, te prawdziwe nadal prześladowane i nieakceptowane. Niedźwiedź na etykiecie wina „Bieszczady”, tylko tam jest bezpieczny, bo w lesie jeżdżą mu po gawrze kładem. Turyści prześcigają się w roszczeniach o pułap standardów, wyznając złotą zasadę „im więcej wydrę za mniej, tym piękniej”. Rzeka huku i spalin ciągnąca się nieprzerwanie ze sznura wszędobylskich motocykli zaświadcza o gospodarczej koniunkturze. Przeszczęśliwa ludzkość w cudownych okolicznościach przyrody zmierza do zagłady.
R