Pożegnanie Pani Staszewskiej



Jesień bieszczadzka wkradła się pomiędzy górę Horb i Hon powłóczystością porannych nici pajęczych, rozpiętych na suchych badylach niczym sieci przemijania, które Moiry zastawiły na wszelkie istnienie małe i duże. Klucze żurawi z jękiem żeglują po niebie, skrzeczą i skrzypią jak dębowy galeon na wzburzonym czasu oceanie. Pod ciśniańskie cmentarne lipy, ociężałe złotymi liśćmi – sestercjami – monetami dla Charona, dzisiaj oddajemy ziemi ciało Pani Staszewskiej. Mam poczucie jakbyśmy wraz z nią, grzebali tam całą cudowną gminną bibliotekę, której opiekunem była, karmiąc nas pięknymi słowami przez trzy pokolenia. Było to najcudowniejsze miejsce, z którego radość i wiedzę czerpało dzieciństwo i młodość. Piwnica w starym urzędzie gminy, świątynia, gdzie ikonostasem były proste drewniane półki, a na nich w szarym pakowym papierze kryły się barwne, niezmierzone światy. Nasza Pani Bibliotekarka jawiła mi się jako cesarzowa tej skarbnicy, depozytariuszka naszej wiejskiej mądrości. Żadna Biblioteka nie będzie mi piękniejszą niż ta, którą dzisiaj pożegnaliśmy.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R