Poradnik dla inwestora w Bieszczadach
Ludzie porzucają wszystko i wyjeżdżają w Bieszczady w poszukiwaniu szczęścia, ale żeby tutaj się wyszczęśliwiać, to trzeba gdzieś się schronić, kawałek dachu na słupach posadowić i tutaj koszmar się zaczyna. Nie daj bóg niedojebów jakichś budowlanych weźmiesz i szybko będziesz przeklinał Bieszczady. Bo musisz wiedzieć, że częstą praktyką na tej ziemi jest, że fachowcy nadają sobie samozwańczo tytuły, przykład biorąc z zakapiorów co to ze straganu kapelusz założą na głowę, piórko w dupę wetkną i już się taki mianuje bieszczadnikiem po chuju. Tak samo z fachurą, kielnie albo patelnie chwyci w dłoń i już on inżynier z bożej łaski nadany, tworzyciel światów – partacz jebany. Często u nas się to zdarza. Był nawet taki jeden, co po sąsiedzku fotografował postępy budowy i słał te dobre wieści inwestorowi. Jak już ten nazbierał kolekcję pokaźną zdjęć aż po komin, przyjechał radośnie i zastał… dziki step ziół pełen. I żeby chociaż jedna marihuana tam była, to by ulgę mu przyniosła, a tu same rudbekie szalone, jaskry i osty.
Przeto uważaj przybyszu na bieszczadzkich fachowców końskim chujem natchnionych w mózg. Najlepiej inżyniera Pająka sobie obstaluj, to się przynajmniej szybko z rozpaczy obwiesisz i męki twoje umilkną szybko wraz z szumem tego potoku, przy którym twa budowa trwa w nieskończoność.
R