Płonący umysł



Poukładane jak płyty kamienne, rzeczywistości równoległe mojego umysłu, otwierają się jednocześnie swymi istnieniami. Mieszają się ze sobą i walczą o przywództwo w szalonych światach. Mój umysł płonie zimnym, neonowym światłem, szczypię się w dłonie, by przywołać ciało do tego najbardziej mi znanego świata, który wydaje mi się najbliższy rozumu. Nic to nie daje, czas zatrzymał się na cyfrach pierwsza zero siedem i nie chce nawet drgnąć.

Jednocześnie mam wizje kilkunastu wariantów zdarzeń, że awanturuję się podróżując autobusem i mnie wyprowadzają na zewnątrz gdzie czeka policja, albo krzyczę do współpasażerów i klepię po łysinie gościa siedzącego przede mną. Wydaje mi się, że trwa to całe godziny, a ten pieprzony czasomierz ciągle pokazuje pierwszą zero siedem.

Próbuję napić się wody mineralnej, a butelka nie znajduje oparcia na ustach, nie ma mnie. Ciało jest tylko jakimś zarysem, lśnieniem wirtualnych wyobrażeń. Zamykam powieki, jest jeszcze gorzej, wizje stają się potężniejsze, lękowe, budzące stukrotną grozę. Otwieram powieki, a zegar nadal pokazuje pierwszą zero siedem. Wpadam w panikę, nie rozpoznaję swoich czynów…

Kurwa, trzeba było nie żreć tych ciasteczek nafaszerowanych ziołem.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R