Październik miecie ludzkie dusze
Październik miecie ludzkie dusze z lekkością, jak ten ciepły wiatr z Południa odziera liście z drzew. Józek opiekował się stawem za lipami na Dołżycy.
Kręcąc na rowerze, często go tam widziałem, jak czyścił łopatą rów, doprowadzający wodę - nie byle jaką, bo uświęconą - wypływającą spod starego cerkwiska na stoku Łopiennika.
Nieraz wędkował tam i przesiadywał wieczorami. Widać było, że potrzebuje dużo spokoju. Skręcałem do niego czasem i najczęściej rozmawialiśmy o rybach: „A jak tam karasie i liny?” albo „Jak tam sandacze na Solinie?”.Pamiętam Józka z o wiele wcześniejszych czasów, kiedy targały nim jak nami wszystkimi ludzkie złudne emocje, a od kilku lat zauważam, że Józek jest stonowany, spokojny i łagodny.
Skończyła się druga dekada października, jest nadzwyczajnie ciepło. Błękit nieba jak kopuła nieistniejącej cerkwi okrywa nas swą łaskawością istnienia. Baflo wszedł do Siekierezady i oznajmił:
- Mam przykrą wiadomość, Józek Sobociński nie żyje.
Wstrząsnęło mną. Odtąd w tym stawie na Dołżycy zawsze będę widział jego twarz, bo są miejsca, które są przypisane tylko jednemu człowiekowi i jego piękno jaśnieje tam najmocniej w srebrnej poświacie księżyca jak aureola świętego ze spalonej cerkiewnej ikony.
Żegnaj Józefie, łagodnej podróży stokiem pod górę na Horodek, później kilka kroków na Łopiennik, a stamtąd jeszcze dalej poza kres naszej zbiorowej pamięci, poza czas i przestrzeń. Żegnaj piękny człowieku.
R