Koniec sierpnia i koniec Fudżisa
Sierpień się kończy, zdawałoby się w drugą stronę, wzbierając zielenią, bujnością kwitnienia rudbekii nagich rozszalałych złotem, kończy się leniwie czas niefrasobliwości wszelakiego istnienia. W tej małej wielkiej wsi, która jest dla nas całym wszechświatem, nad którą wiszą miliony potężniejszych planet i gwiazd, ale one dla nas są tylko pyłkami robaczków świętojańskich, blednących w świetle naszej fascynacji tą ziemią i tą przestrzenią pomiędzy górą Horb a górą Hon.
Fudżis już pod ciśniańskimi, cmentarnymi lipami szykuje swą duszę do odlotu, a ciało ofiarowuje gliniastej, bieszczadzkiej ziemi w intencji wzbogacenia minerałów. Koniec naszego sierpnia i koniec naszego Fudżisa. Dynamika życia jest jak galop oszalałych rumaków, tylko kurz wczorajszych dni na trakcie i ślady kopyt.
Wrzesień nadciąga z deszczami zapomnienia, wygładzi drogę do nieba dla następnego.
R