Jedno piękne, prawdziwe zdanie
Stary pan Kazimierz doczłapał się do ciśniańskiego cmentarza, ciężko mu to szło, o laseczce przekrzywiony i pochylony przez czas w swej starczej zaciętości stanął nad grobem swej połowicy, z którą przebrnęli to co mieli przebrnąć, a nawet zdaje się więcej…
Szary letni wieczór przepełniała woń kwitnących wiekowych lip, to bardzo magiczne, w jaki sposób te drzewa potrafiły przerabiać esencję śmierci na esencję życia. Stary pan Kazimierz codziennie przemierzał ten maraton od swojego domu na krańcu wsi do mogiły pani Krystyny. Wszyscy we wsi chwalili go za okazywany szacunek pani zmarłej, podziwiali go za tę pamięć i szacunek oddawany przeszłym zdarzeniom. Nawet raz czy dwa zdarzyło się, że pleban na mszy umieścił pana Kazimierza w swych przypowieściach o nieśmiertelnej miłości ludzkiej.
Pan Kazimierz usiadł na ławeczce przy grobie, ustabilizował oddech i zgodnie z codziennym rytuałem rzekł na przywitanie:
- Ty stara kurwo, znowu musiałem się wysilać jak jakiś pojebany chuj, żeby tu doczłapać i ci to powiedzieć. I nie sam wydźwięk tego zdania mnie cieszy, tylko to, że już nigdy nie otworzysz ryja, żeby pierdolić te głupoty, te, które pierdoliłaś całe życie.
I tylko te stare lipy wysłuchiwały tych szczerych zwierzeń pana Kazimierza, i tylko one mogły zaświadczyć, że prawdziwa miłość… nigdy… nie...
R