Henek Dryja żyje
Słysząc lament żurawi, wylewający się z otchłani błękitnego, jesiennego nieba, wydaje mi się, jakbym słyszał nakaz boży, grom słowa:
- Idź i zanurz się w bezgranicznym pięknie Bieszczadu.
Siadam wtedy na buddyjski młynek – rower i kręcę zawzięcie po leśnych stokówkach, chłonąc ten cud jak pszczoła miód. Rudbekie nagie a szalone już u kresu swego istnienia, ziemowity dziwnym różem jarzą się na łąkach, rozjechana na asfalcie pod Przysłupiem wiewiórka przypomina o śmiertelności. Na Kalnicy zaskroniec wije się w konwulsjach, kreśląc na szarej jezdni tajemnicze znaki, jakby pisał podanie o złagodzenie cierpienia albo swój testament. Przybyłem na Wetlinę pod sklep Zdzicha, ku mojemu zdumieniu spostrzegłem Henka Dryję, siedzi na wózku inwalidzkim i się uśmiecha. Ten jego uśmiech mnie rusza, jest bezgranicznie szczery. Schodzę z rowera i przytulam go.
- Cieszę się, że żyjesz, bo plotki chodziły w Cisnej, że już wiecznie wędrujesz. Widzę, że jak u Marka Twaina „plotki o twoim zgonie są wielce przesadzone”.
Obywatele, nie wierzcie śmiertelnej propagandzie, Henek nadal żyje.
R