Gienek i Lanz bulldog
Moi dziadkowie osiedlili się po wojnie na ziemiach odzyskanych, czas to był magiczny: domy, gospodarstwa, miasta i wsie – wszystko było do wzięcia. Całe życie po koszmarze wojny było do wzięcia na nowo.
Gienek – starszy brat mojego ojca w ramach brania tego życia na nowo wędrował do szkoły, aczkolwiek bez zbędnego entuzjazmu, uważał to za czystą formę marnowania czasu, siedzenie na dupie w ławie szkolnej i wpatrywanie się godzinami przez okno, za którym działo się wszystko to, co najpiękniejsze. Wolność się tam panoszyła.
Tego dnia, idąc do edukacyjnego więzienia, Gienek mijał rozległe pole, na którym leniwie, jak olbrzymi żuk poruszał się traktor Lanz Bulldog, wydzierając metodycznie skiby urodzajnej ziemi. Gienek nie mógł oderwać oczu od tej maszyny, nie uszło to uwadze operatora, a że był na potwornym kacu, wykorzystał okazję, zatrzymał sprzęt i rzekł:
- Chcesz się nauczyć orać?
- No kurwa, kto by nie chciał?
Po chwili oczom przypadkowych przechodniów ukazał się piękny sielski obrazek. Pan traktorzysta spoczywał w cieniu wiekowej lipy z beretem nasuniętym na spracowane lico, a Gienek kursował Lanz Bulldogiem prze szczęśliwy kilometr w jedną stronę i kilometr z powrotem. Raj zawsze krótko trwa, jakiś życzliwy doniósł szacownemu rodzicielowi, że syn jego kontynuuje edukację jako operator-traktorzysta. Skończyło się niebo... sińcami na dupie.
Skończyło się klasycznie, bo rodzice i szkoła to dwaj zaprzysięgli wrogowie dziecka, ale to już dawno zauważył Mark Twain.
R