„Dom na werblach” - Gieeru and Krasz
U podnóża góry Horb leży raper „Gieeru”, tydzień już tam spoczywa, nad cudownie szemrzącym, przepraszam, rapującym potokiem habkowieckim. W mieszkanku uwitym z pokrzyw i łopuchów umościł sobie leże w miękkim błocie, nawiązując tym bezpośredni kontakt z matką Ziemią.
Zaopiekowaliśmy się nim odrobinę, niebieską plandekę rozpostarliśmy na gałęziach świerka, do którego „Gierru” się przytulił. Jasnozieloną karimatę użyczyliśmy i kocyk brązowy po szarym psie Bregusiu. Z kilku wymienionych zdań przez niego pojąłem, że utknął na dłużej w jednej historii. Wiem z doświadczenia, że to chujowy stan, nigdy nie należy rozwijać opowiadania w dłuższą formę, bo człowiek fiksuje się w niej i nie może wyskoczyć z własnej narracji.
Cóż, każdy się kiedyś w takie coś wjebie, ja już wiem, że opowieściom trzeba dawać umierać. „Gieeru” próbuje to rozkminić w tych krzakach, ale póki co efekt tego jest taki, że dopadły go kleszcze i meszki. Nieustannie się drapie, na moje zapytanie ile jeszcze tak pociągnie, odpowiada:
- Ze dwa dni mi potrzeba.
Niepokoi mnie to, że ciągle śpi w tym błocie. Ucieczka w sen też jest chujowa, bo w końcu nie można już spać i jeszcze gorzej się pierdoli w głowie. Też to już przerobiłem. Pożyjemy, zobaczymy jak długo jeszcze, w końcu będzie musiał wyskoczyć z tej historii i wskoczyć w inną, ale „Dom na werblach” jest miły w odbiorze i wydaję się bardzo prawdziwy. By nie osłabiać jego morale, nie przyznałem się, że już jednego rapera we wsi mieliśmy. Tak z delikatności i uważności, bo Janek Raper na cmentarzu ciśniańskim przy płocie spoczywa z widokiem na Solinkę od wschodniej strony. Nie chciałem go dołować.
R