Baflo i Roxy



W zamierzchłych czasach plejstocenu, kiedy Baflo wchłaniał jeszcze substancję, wraz z grupą zaufanych przyjaciół na torach kolejki wąskotorowej za Siekierą wpadli na pomysł, by w ramach urozmaicenia codziennej monotonii istnienia, zrobić coś innego niż wchłanianie. Jeden z bystrzejszych (czytaj: mniej najebanych) wymyślił: „Jedźmy do Sanoka na Roxy” (encyklopedia powszechna słownictwa: Roxy – dziewczyny do ruchania). Chłopaki zapalili się do tego pomysłu i przystąpili z zapalczywością do realizacji planu. Nazajutrz wynajęli za litr wódy trzeźwego kierowcę i w czwórkę ruszyli po - przepraszam, inaczej - pomiędzy złote runo. Przybywszy na miejsce, przeprowadzili proceduralną dyskusję o kolejności dosiadania Roxy. Honorowo cała trójka ustąpiła miejsca koledze, który zeznał, że on z Roxami to jeszcze nie miał do czynienia, a tak w ogóle, to jest nie wprawiony i nie kosztował tego miodu. Petent został zaproszony do gabinetu celem usunięcia nadmiaru ruptury, pozostali czekają, czekają, nasłuchują pół godziny, godzinę… Kurwa! Ileż można ruchać? Prawie już przysypiali, gdy wreszcie go ujrzeli w towarzystwie Roxy, obydwoje byli zapłakani. Ta przytuliła go jeszcze serdecznie na pożegnanie i oznajmiła: „Dzisiaj już nie pracuję, zapraszam innym razem.” Zdziwieni oczekujący ruszyli na zewnątrz, zapakowali się do pojazdu.

- Coś ty tam kurwa odpierdolił!? - syknął jeden.

- Ja nic, opowiedziałem jej tylko swoje życie i ona się popłakała, i ja się popłakałem, a później ona opowiedziała mi swoje i też żeśmy płakali.

- A puknąłeś ją?

- No co wy, płaczącą kobietę?

 

Powrót

                                                                                                                                                  R