Teologia analno – oralna.
Piękne to były czasy… chyba się zestarzałem, bo przypomina mi się wyraziście przeszłość (kurwa, na pewno się zestarzałem, widzę to wyraźnie w lustrze!).
Uczęszczałem do liceum w Lesku, z nauk religijnych nie korzystałem, uważam, że życie jest zbyt piękne i przejrzyste, nie potrzeba do niego żadnego kapłana – tłumacza, by mi je objaśniać. Intuicyjnie zawsze wolałem iść na ryby niż do świątyni. Miałem w internacie kolegów, którzy angażowali się w ruchach oazowych. Pewnego razu objawił się w parafii leskiej młody wikary, którym wszyscy wyznawcy byli bardzo zachwyceni. Miał bardzo bezpośrednie i ciepłe podejście do owieczek, szczególnie tych płci chłopięcej. Można powiedzieć, że specjalizował się w pasieniu baranków z jąderkami. Jak szybko się pojawił tak szybko zniknął. Okazało się, że ewangelizował analnie, czynił zatem kościół…. wewnętrzny. Zapraszał wieczorami młodych chrześcijan, zapuszczał filmy na kasetach magnetowidowych, częstował herbatką, a po jakimś czasie wtajemniczonym serwował też nagie filmy o miłości mężczyźnianej, w przerwach zakrapiając alkoholem. Ilu wyewangelizował wewnętrznie nie wiem, ale dzięki ci boże, że byłem od ciebie daleko, nie zdzierżyłbym w ten sposób przyjmować komunię – doodbytniczo, w sedno wiary.
Tak mi się luźno to przypomniało, bo patrząc i słuchając o tak zwanym kościele można by odnieść wrażenie, że jest to kościół Analno – Oralny ( kościół Wewnętrzny), który bada duszę fallicznie i doodbytniczo.
R