Sen objawienie-ocalenie
Miałem piękny sen, sen objawienie-ocalenie. W tym śnie znalazłem się na jesiennej połoninie. Była łaskawa, barwna powłóczystymi trawami, czesana ciepłym, południowym wiatrem.
Porwała mnie ta struga przyjaznego powietrza, uniosła w górę, a następnie spychała jak skoczka narciarskiego w dół. Odczuwałem miły stan uwolnienia się od swego istnienia, błogość i lekkość poza myślą i ciałem.
Stan ten trwał krótko, nagle dostrzegłem zbliżającą się nieuchronnie polanę, pełną czerwieni owocującej brusznicy. Wróciła do mnie myśl, natarczywie rzeźbiąc mój mózg lękiem, że upadnę i zginę.
Z boku, na skraju bukowego lasu stał człowiek w zgrzebnej, białej tunice z pogodną fizjonomią. W tym śnie było powiedziane, że to obywatel Jezus.
Kiedy już miałem upaść i rozbić się, pośród tej krwiście czerwonej polany, on wyszedł na środek i rozpostarł ramiona, a ja wpadłem prosto w jego objęcia. Wpadłem w ramiona wiary i nadziei.
Niesamowity jest umysł człowieka, kiedy zawodzą psychiatrzy, szpitale, oddziały dzienne i zamknięte, inhibitory zwrotu serotoniny, noradrenaliny, leki typu mao, szamani, medycyna XXII wieku, bioprądy i żabki Kambo.
Kiedy to wszystko ułudą się staje, przychodzi obywatel Jezus i przytula mnie do wiary i nadziei… Na krótko wprawdzie, na te kilkanaście sekund rozpaczliwych wyładowań elektrycznych mojego mózgu.
R