Koniec stycznia
To już chyba koniec stycznia, to już chyba koniec czegoś tam umownego zawartego przez kogoś tam bliżej nieokreślonego, w jakichś tam rozmytych sprawach istnienia, szarych jak bieszczadzkie mgły.
Wycięli w Cisnej przy skrzyżowaniu dróg piękne, dorodne jesiony. Rozpaczam nad ich agonią, bo były tam od zawsze, od mojego zawsze. Powinienem skończyć z tą rozpaczą, bo to już chyba oczywisty koniec ich istnienia. Powinienem się okłamać, że nigdy ich tam nie było, a jeśli nie ma początku, to nie ma i końca.
Ten zamykający się świat ma dla mnie jakąś przedziwną, niezrozumiałą strukturę, jakby był tylko kolejną szarością w bieszczadzkich mgłach. Jakby był kolejną siewką rozpaczy, kolejnym niespełnionym bytem na skrzyżowaniu dróg w dawno już umarłej wsi.
To już chyba koniec tej abstrakcji myślenia Edgara Alana Poe, że to, co żywe jest martwe, a to, co martwe jest żywe.
R