Ikony

 

Wracam z Ryni, miejsca, gdzie wybudowałem nowy dom. Lubię tę nadrzeczną okolicę. W dzieciństwie łowiłem w bystrzach Solinki ładne klenie, a pod starą wierzbą, przechyloną nad brzegiem, pięknego pstrąga potokowego. Ta wierzba jeszcze żyje, matka wierzba.

Przebywając tam, słucham szemrania tej rzeki wspomnień i jest mi niezwykle łagodnie, tak jak mi było wówczas kiedy wszyscy byliśmy Tomkiem Sawyerem.

Styczeń skuł rzekę całunem lodu, ale pomiędzy nim ślizgają się kryształowe strugi, odmierzając naszej wsi czas życia wszystkiego i wszystkich. Mrok ścisnął przestrzeń, droga szkli się czernią nieodgadnionego istnienia jutrzejszego dnia.

Na wysokości pracowni „Mrówki” spotykam wracającą z pracy Kasię, która pisze tam ikony. Idziemy chwilę razem i rozprawiamy o świętych obrazach. Przypominam sobie, że też trochę próbowałem posiąść tę dziedzinę, mówię o tym. Kasia pyta, dlaczego przestałem, chwilę się zastanowiłem, po czym oznajmiłem:

- Bo straciłem wiarę.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R