Proces
Posprzątałem Siekierę, wyszedłem nad staw, pod sierpniowym niebem unoszą się w toni wody karpie. Są lektury, które rozumiemy dopiero po latach - „Proces” Franza Kafki w liceum nie do końca pojąłem, ale drążył mnie przez te wszystkie lata. Dzisiaj zaczynam powoli trybić o co w nim biega. Po trzydziestu latach od przeczytania. Zbyszek Drogowiec spożywa piwo przed Dużym Sklepem i bacznie obserwuje tłumy ludzkie, konsumujące swoje życie. Dobrze, że kończy się już ten długi weekend, bo jestem zmęczony. Proces istnienia jest skurwysyńsko wrednym sędzią, skazuje wszystko i wszystkich na życie, a w ostatecznym rozrachunku na śmierć. Siedzę nad tym małym stawem i patrzę na ciemne grzbiety karpi, gdzieś tam na Syberii płoną lasy, na Grenlandii topią się lodowce, giną ludzie, a ja konsumuję swoje istnienie i rozmyślam o tej lekturze sprzed trzech dziesiątek lat. W Siekierezadzie gwarno, śmiechy, rozmowy, szczęk talerzy i sztućców, proces konsumpcji w toku... a gdzieś tam odchodzą w niebyt gatunki zwierząt i roślin, jakiś wieloryb zadławił się plastikiem, a ten sędzia cały czas feruje bezlitosne wyroki. Nic to, to tylko Proces Franza Kafki.
R