Luty

 

 

    Pierwsza dekada lutego, trawi jaki długi szarobiały wąż nasze istnienia. Słońce wywalczyło przez kilka dni wolność dla asfaltu, nie mogłem się powstrzymać i ruszyłem kręcić rowerowym młynkiem buddyjskim w kierunku Wetliny. Nic się nie zmieniło, połoniny trwają w ciszy niedostrzegalnej, agonii wszechświata. Nagie lasy z pokorą czekają na siekiery drwali, nic się nie zmieniło. Wetlinka oddaje zegarowi przemijania swe krystaliczne – zimne wody. Śniegi jeszcze chwilę wytrwają, ale nas horyzoncie już ich kres widać. Czuć drżenie lodowatej materii przed pierwszym tchnieniem wiosny. Nic się nie zmieniło na zewnątrz.
We mnie zmieniło się wszystko.



 



 

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R