Dzisiaj wasz kres

    Szesnasty luty darzy pełnią słońca. Błękit nieba nad naszą wsią nakazuje wręcz istnieć pełnią istnienia. Siadam na rowerowy młynek buddyjski i kręcę w stronę połonin. Już w Cisnej za Jackiem Wietechą dostrzegam powalone przez drogowców jesiony – składam im niemy hołd, bo pamiętam ich żywoty od mojego „zawsze”. Ciężko będzie przyzwyczaić się do ich zgonu. Wzdłuż drogi na Wetlinę ścięte świerki pachną swym żywicznym całunem. Żegnajcie przyjaciele, dziękuję wam za kilkudziesięcioletnią wędrówkę z moim istnieniem. Dziękuję wam za zieleń, na której mogłem oprzeć mój wzrok i cień w letni skwar. Dziękuję, że podczas jesiennych wiatrów osłaniałyście mnie swymi ciałami. Żegnajcie przyjaciele, przykro mi, że to dzisiaj wasz kres. Jeszcze chwilę w pamięci swej was utulę... Dzisiaj wasz zgon, a wraz z moją śmiercią całkowite zapomnienie. Żegnajcie, przykro mi.

 

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R