Dzień za dniem – kondukt pogrzebowy mojego życia

 

 

        Mija dzień za dniem, nawet tego nie dostrzegam, czas – nienasycony wąż pożera moje istnienie. Moje życie – wór wypełniony miłością i nienawiścią, dobrem i złem, radością i smutkiem... zawartość tego wora dawno się już wysypała i zastygła w pyle drogi. Ten pusty wór założono mi na głowę, jak skazańcowi i kazano mi iść przed siebie. Idę więc obijając się i potykając o przeszkody. Nie wiem dokąd, ale brnę do przodu, bo ten marsz jest lepszy od piekła stania w miejscu. Idę w kierunku własnej śmierci, by przytulić się do niej, jak dziecko tuli się do matki, by otrzymać ukojenie. Jeszcze kilka kroków, jeszcze kilka potknięć i dość tego szczęścia istnienia. Nawet szczęście powinno mieć swój kres i ograniczenie

 

 

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R