Dwudziesty sierpnia
Dwudziesty sierpnia odcisnął swą pieczęć w bieszczadzkiej gliniastej ziemi. Kręcę rowerowym młynkiem buddyjskim przez modlitewną przestrzeń piękna istnienia. Brzozy i buki utkane już żółtymi liśćmi, ludzie ze starości siwieją, drzewa żółkną. Ten narkotyczny zapach przekwitających ziół i traw, jak notariusz przemijania zaświadcza, że już jesień puka do bram Bieszczadu. Charakterystyczna suchość leśnego podszytu, pragnienie Ziemi - wiecznej rodzicielki, nienasyconej w dawaniu i odbieraniu życia. Kręcę tym rowerowym młynkiem buddyjskim i podziwiam bieszczadzką ikonę jesieni. Jeśliby ktoś zapytał mnie o sens bycia na tej planecie, odpowiedziałbym bez zastanowienia:
-Podziwiam bieszczadzką ziemię, jej stworzenie i zagładę, smakuję ją w lipcowych malinach, sierpniowych, czernicach, po deszczu czuję jej zapach. Uwielbienie tego piękna – oto sens mojego bytu.
Patrząc na te łąki, góry, lasy, połoniny, rzeki i strumienie, ze szczęściem niepokalanym mówię do wszystkich i wszystkiego:
-Nic nie chcę, bo wszystko już mam.
R