Bieszczadzka muzyka listopada

 

 

 

Wydawało mi się, że ktoś potrząsa grzechotką, a to tylko stary lis chrzęścił swymi wytartymi kłami po czerepie czaszki jelenia jaśniejącej bielą jak księżyc w pełni na uśpionej czernią łące.

Wydawało mi się, że to ktoś pięknie gra na pianinie, a to tylko suche badyle padają koszone porywistym wiatrem.

Wydawało mi się, że to ktoś szczotką gładzi perkusję, a to tylko ostrężyny rysują krwawe szramy na gliniastej ziemi.

Wydawało mi się, że to ktoś smyczkiem wodzi po kontrabasie, a to tylko trzask pękających kości łani w szczękach niedźwiedzia.

Wydawało mi się, że to symfonia Brahmsa rozbrzmiewa swym rozmachem w amfiteatrze pól na stoku góry Horb, a to tylko dźwięki śmiertelnego przemijania w całunie mroku konają w prosektorium rozświetlonej przestrzeni bladym i ślepym patrzeniem nowiu.

Myślałem, że to muzyka prawdziwa, a to tylko listopad w Bieszczadach, śmiertelna opowieść o naszym życiu.

 

 

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R