Baflo je kotleta
Koniec września darzy pięknym, słonecznym rajem. Wszyscy już jesteśmy odrobinę rozedrgani tym przełomem dwóch królestw lata – niekończącej się zieleni i niekończących się barw nadchodzącej jesieni. Na twarzach ludzi z mojej małej wioski zmarszczek przybyło, realizują swe codzienne troski, a większość z nas zaprząta to pytanie, zadane przez Filipa:
-Czy Marek Co Nie Robi Nic umie biegać?
Żurawie, jak wielkie barki, żeglujące po oceanie nieba transportują naszą nostalgię, nasze pragnienia, nasze marzenia gdzieś w kierunku niespełnionych godzin przemijania. Turyści wędrują po połoninach, konsumując bezbrzeżne piękno, modlą się w świątyni przyrody. Przyjmują na szczytach komunię cudu istnienia, a Baflo w Siekierezadzie zamówił schabowego. Panie z kuchni po starej znajomości rozklepały mu porcję okazałą jak spadochron, a ja patrzę na jego zadowolenie i tylko trochę mąci mi spokój ta świadomość... że wszyscy kiedyś umrzemy.
R