Tito w Germanii
Tito przepadł z naszej wsi, jak oko w smażalni i nagle po kilku miesiącach cudownie się objawił. W szarej zimowej scenerii połowy lutego dokazywał w krótkiej koszulce pod wpływem substancji przed dużym sklepem. Podszedłem i witając się zapytałem:
-Tito, gdzież to się obracasz?
-U Niemca robię. - odpowiedział i zasypał mnie lawiną informacji, że przez pomyłkę go tam aresztowano, bo jakiś tam telefon, jakaś tam szarpanina przed knajpą i jakaś rozprawa sądowa, i wyrok – cztery i pół tysiąca euro grzywny.
-Aha, czyli lecisz cały czas swoim trybem. - pocieszyłem go.
-Ale jest po zbóju, przyjedź, zabalujemy sobie! - zaprasza mnie Tito.
-Jakoś nie stać mnie na cztery i pół tysiąca euro. - odpowiadam.
-Nie martw się, grzywnę rozłożyli mi po trzysta euro na miesiąc. - dodaje z wrodzonym optymizmem Gasarbeiter.
R