Szary Pies Brego idzie do nieba
Po stoku Honu zaczęły spływać na naszą wieś ciepłe wiatry, z dachów domostw runęły ciężkie czapy śniegu. Wieczorem Szary Pies Brego, wyprowadzony przeze mnie na dwór próbował szczekać – pragnął włączyć się w ten szum porywistego wiatru, ale ten jego szczek zatracił całą moc. Brzmiał, jak przytłumiony lament. Gdzież te czasu, kiedy siła tego basowego głosu pobrzmiewała z góry Horb na całą wieś, nazajutrz rano na dole sąsiedzi z Cisnej z podziwem mówili: „Ale Brego wczoraj koncertował”. Dzisiaj ten starczy lament grzązł mu w gardle. Kiedyś dumny pies, dzisiaj pokonany przez starość ledwie utrzymuje się na drżących łapach. Wprowadziłem go do domu. Położył się za swoim posłaniu, pieczołowicie utrzymywanym w czystości przez Agniesię i wielokrotnie próbował bezskutecznie z niego wstać. Nie rozumieliśmy, że chce być bliżej nas. Na zmianę podchodziliśmy do niego i wówczas wyraźnie się uspokajał. Dzieliło nas tylko dwa metry. Po jakimś czasie przysunęliśmy go z posłaniem do łóżka, głaskaliśmy go na zmianę po łbie, drapaliśmy go po karku i za uszami, tak jak lubił. Oddech uspokoił mu się, wszyscy zasnęliśmy. O poranku wydało mi się, że jest nad wyraz cicho i nagle słyszę słowa Agniesi:
-Nasz piesek umarł.
R