Świt czerni

 

Nad moją wsią wzeszło czarne słońce, na moją wieś rozlał się czarny świt, czarne ptaki uwijają się wśród czarnych drzew. Przywiązano mnie czarną liną do karego konia i wlecze mnie on przez czarną przestrzeń. Kruki na swych aksamitnych czarnych skrzydłach nadlatują zewsząd, czując padlinę. Wleką mnie przez czarny śnieg, wleką mnie przez czarną trawę, patrzą na mnie czarnymi źrenicami, wszystko odbywa się zgodnie z kwantowym prawem fizyki – czarna dziura istnieje, jestem na to naukowym dowodem. Już czarny świt przeżyłem, ale o zgrozo, nadciąga czarny zmierzch. Nie mam sił stawić mu czoła. I ta nieznośna świadomość, że za chwilę nastąpi procesja czarnych snów  rozszarpuje moje ciało od środka. Czarne wiosenne tulipany, czarna cisza w domu, czarny lęk, czarna rozpacz, czarne stany lękowe (a czyż mogą być różowe?).

Wszechogarniająca miażdżąca czerń. Budzę się we śnie i śnię na jawie, w czarnych barwach obrazy te nadciągają czarną burzą, czarna płachta przerażenia, nieme czarne kino z niemym przepełnionym czarnym bólem widzem. Zapłaciłem za ten seans z własnej kieszeni czarnymi pieniędzmi swych wyborów. Za projektorem czarna postać stoi i wiem, że nie da mi tak łatwo opuścić sali kinowej. Muszę do oglądać do końca to własne dzieło. Pod tym tytułem - „Świt czerni”. Nie sądzę, by dane mi było obejrzeć drugą część - „Zmierzch czerni”, bo ta pierwsza część zbyt długo już trwa.

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R