Śmierć opowiadań nie należy do mnie
Hipotetycznie mógłbym unicestwić siebie. Mój depresyjny, labilny, lękliwy świat wisi na włosku, kołysze się na nim jak wahadło rozstrojonego zegara, który krztusi się i charczy w spazmach kaszlącego gruźliczego czasu.
Mógłbym unicestwić swoją przestrzeń, w której pojawiam się i znikam jak postać w psującym się czarno białym telewizorze, tą przestrzeń, którą ja postrzegam, którą tworzy mój szary mózg, która jest szara jak późno-listopadowy dzień, a tylko od czasu do czasu rozbłyskuje tęczowym wyładowaniem spięć dysfunkcyjnych neuronów.
Mógłbym roztrzaskać ten zegar i zerwać te pajęcze nici elektrycznych przewodników, które nic nie znaczą dla wymiaru, do którego się dobijam przez pancerne wrota mojego nieprzystosowania dotyczącego zgodności rozumowania z otaczającą mnie rzeczywistością.
Mógłbym dokonać zbrodni unicestwienia swego komiksowego uniwersum, w którym z dziecinną naiwnością naszkicowałem sobie istniejący/nieistniejący świat swego chorego umysłu.
Od zagłady mojego świata powstrzymuje mnie wizja apokalipsy. Tych kilku opowiadań, które nie są jeszcze napisane. Od zbrodni popełnionej na moim świecie oddziela mnie strach przez nienapisaniem tych kilku opowiadań, które mają się zdarzyć nazajutrz. Mam świadomość, że one nie należą do mnie, one należą do istnień, które uwierzą w te słowa i które będą starały się nimi być. I cały ich świat będzie w tych opowiadaniach.
A zatem brzmi mi w duszy: nie zabijaj co nie twoje.
R