Saba rusza w daleką podróż
W okresie świątecznym bogowie mogliby zaprzestać
na te kilka dni wrogich działań przeciwko życiu, ale oni mają swoje normy i
harmonogramy, no to cisną tych stojących w kolejce życia:
-Ruszać się istnienia, maszerować w bramy
śmierci, szybciej! Ruszać się, bo następni czekają!
Tym razem padło na psa Sabę, który towarzyszy
Darkowi w jego podróży już szesnaście lat. Darek patrzy z troską na stojącą u
jego stóp istotę, która ze świstem ledwo pompuje maksymalną pracą żeber
powietrze w płuca. Saba odwzajemnia to spojrzenie z bezradnością dziecka i
podnosi łapkę w stronę człowieka, jakby błagając o pomoc, Darek zagarnia psią
łapkę w swoją dłoń i tłumaczy:
-Psiapsia przeżyła
wszystkich kolesi i koleżanki ze swojego miotu, jest rekordzistką, ale dopadło
ją – nie ma czym oddychać.
Zjawiłem się u Darka, bo mieliśmy jechać z Sabą
do Leska po „złoty strzał” dla niej, ale padły mi w samochodzie światła. Dobrze
się stało, bo Darek nie był jeszcze na to rozstanie gotowy, a i Saba chyba też
nie. Ciężko wyczuć ten punkt, w którym obydwie strony są na to gotowe, a nawet
jak się go wyczuje, zawsze się to pamięta. Przeżyłem to z moim psem Luną i
pamiętam każdą sekundę tego procesu rozstawania. Chujowa sprawa, naprawdę.
Zapisane to już jest skazą bolesną na zawsze w duszy i sercu.
Saba nieustannie wychodzi przed dom, bo łatwiej
jest jej tam łapać w płuca tlen. Stoi tam smętnie w mroku grudniowego dnia,
jakby oczekiwała na tą postać, która ma po nią przyjść i pomóc jej przejść
przez bramę światów. Siedzimy z Darkiem w milczeniu i patrzymy na popychaną
przez bogów Sabę, która znalazła się na czele kolejki oczekujących na swój kres
i mamy świadomość, że lada chwila to nastąpi.
Cóż, na te święta zawsze w dobrym tonie jest
kogoś ukrzyżować, bo musi się dopełnić, nie wystarczy tylko ukamienować karpia,
potrzebna jest większa ofiara.
R