Ręce manekina
Miałem zagrać tę rolę – człowieka w depresji,
zaczęła się sztuka.
Tkwiłem w więzieniu swojego domu już trzy długie
dni, tkwiłem za kratami swojego umysłu już kilkadziesiąt lat. Przeleżałem całą
bezsenną noc na łóżku i patrzyłem na bezlistne konary brzóz i modrzewi za
oknem, gdy stawało się to zbyt bolesne klękałem modlącym się wzrokiem, by
dotknąć cieni tych konarów pełzających po styczniowym śniegu. Myślałem, że będą
lżejsze. Miałem tylko tyle siły, by unieść swe sztywne ręce, ręce manekina
błagalnym gestem, by te cienie rozbiły okno i mnie udusiły, by okazały
najwyższą litość – bym też stał się pełzającym cieniem.
Nazajutrz zmieniono scenografię, nie byłem już
manekinem udającym śpiącego człowieka. Ustawiono mnie w tym oknie, a ramiona i
dłonie mi odjęto i ułożono na dworze pośród cieni. Tkwiłem w bastylii swego
umysłu i swą rozpaczą i pragnieniem chciałem poruszyć za oknem swymi dłońmi,
chciałem dotknąć cieni, chciałem ożywić te martwe plastikowe kończyny, zmusić
je do posłuszeństwa, by rozbiły szyby wystawy i mnie udusiły.
Trzeciego dnia studenci ostatecznie zmienili
scenografię: leżę w groteskowej pozie na śmietniku z nienaturalnie
przekrzywioną głową i patrzę na swe ręce manekina, które daleko na hałdzie
śmieci w mroku ściskają kurczowo te cienie stężałe już w pośmiertnej agonii.
Miałem świadomość, że się dokonało, tymi postronkami mnie zadusiły. Byłem
manekinem, który wyrażał się sztuką, dzisiaj swym ciałem na tym śmietniku
wystawiam ostatnie przedstawienie. Tytuł sobie wybierzcie:
„Cienie snów plastikowego manekina”
„Życie i śmierć plastikowego manekina”
„Cienie istnienia plastikowego manekina”
„Śmierć aktora – plastikowego manekina”.
R