Przygody dzielnej krowy Maliny

 

 

Krowa Malina – jej genotyp, jak twierdzi właściciel Władek Karabin, został wywiedziony z Solinki. Wszyscy mieszkańcy tej wiochy przepadli, bądź się rozpierzchli w mrokach historii, a babka krowy Maliny się nie dała przemielić żarnom polityki i gdzieś się w lesie przechowała, podobno udawała jelenia, przez co uniknęła wysiedlenia i jej cud-miód geny poszły dalej w łąki bieszczadzkie kwieciem malowane. Władek zeznał, że początek współpracy z krową Maliną był gehenną, chyba ta kumulacja wojennych stresów jej babki na to rzutowała. W pierwszym tygodniu pobytu, w gospodarstwie Władysława krowa Malina  w panice zbiegła przed psem, wdrapując się po schodach na pierwsze piętro domu. W ośmiu chłopa trzeba było ją zawracać, bo się zaklinowała między spiżarką, a przedpokojem. Po kilku dniach, czy to na skutek głębokiej psychoanalizy, którą zafundował jej Władek, czy to na skutek samouświadomienia, krowa Malina bezgranicznie uwierzyła w siebie i, zobaczywszy tego zadowolonego z siebie prześladowcę pchlarza, dumnie kroczącego przez podwórko z nogą jelenia w pysku, znalezioną w pobliskich krzakach, krowa Malina przypuściła atak. Tak obrazowo opisał tę potyczkę Władek: „Pies fruwał, noga jelenia fruwała, wszystko fruwało”, łącznie z Władkiem, który próbował ją powstrzymać. Krowa Malina udowodniła, że jak uwierzysz w siebie, to możesz wszystko, od tej pory nigdy już nie dała sobie w kaszę dmuchać, z jej heroicznych wyczynów Władek przypomniał jeszcze, jak wespół z dwoma kotami osaczyła na podwórku lisa...

W tych ciężkich czasach, gdzie we wsi nie ma ani jednej rogacizny (oprócz Bafla), obywatele – chwała i cześć krowie Malinie za jej heroiczne czyny!

Uczcijmy pięciominutową ciszą to dzielne bydle (nie udało się, bo Władek snuje już następną opowieść).

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R