Pożegnanie człowieka

 

Pierwsza dekada marca swym ciepłym tchnieniem rozpuściła śniegi, deszcze łzawe spłukały lud do rzeki Solinki. Tylko słońca brak, i na niebie, i w mej duszy, i w duszy mojej wsi, którą zasiliła piękna dusza pana Błaża. Na czas pożegnania jego istnienia ziemię ściął na powrót mróz. W lesku widziałem już przebiśniegi, zwieszające swe białe kwiaty ku nieskończonym żalom. Po powrocie do Cisnej spojrzałem na samotność domostwa pana Błaża. Miesiąc wcześniej tego obejścia pilnował jeszcze stary wilczur, pewnie chciał strzec swego człowieka do końca, ale odszedł, zabrakło tylko tych trzydziestu dni, by powędrowali razem. Lodowaty wiatr od Łopienika skuwa ziemię i szarga bezlitośnie te modrzewie, które pan Błaż posadził na Horbie. One będą jeszcze świadczyły o jego istnieniu, ale też nie wiecznie, bo nic nie jest w stanie oprzeć się czasowi. Wydawało mi się, że przez podwórko przebiegł kot. Nie, to tylko cień bezimienny, nienazwany i wyobrażony w samotności mojego umysłu, żeby tam było cokolwiek, żeby ten dom nie umarł, ale on też umrze, bo nic nie jest w stanie oprzeć się czasowi - ani moja wieś, ani ci kochani ludzie, ani moje pisanie.

Łagodnej podróży, panie gospodarzu. Życzę, byście się spotkali tam, w gościńcu niebieskim ze swoim wiernym psem. Tylko tam nic nie umiera – W Świętym Domu Dusz.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R