Pierwszy luty

 

Zjechałem samochodem do wsi, odwiedziłem Czesia Mechanika, który wymienił mi jakieś ustrojstwo pod maską i stał się cud ozdrowieńczy maszyny. Szkoda, że Czesio nie może mi też wymienić mózgu, bo nieco mnie już uwiera. Naprawdę szkoda, że nasz magiczny mechanik nie specjalizuje się w naprawianiu szarych komórek. Wracając wziąłem na stopa Panią Ufo, wymieniliśmy ciepło kilka zdań, po czym wysadziłem ją przy „pawulonie” Ryśka. Zauważyłem, że w środku świeci się światło. Wszedłem do pracowni poety i zastałem go siedzącego skurczonego w biednej pozie, spoczywającego na wiklinowym fotelu z dłońmi przyłożonymi do elektrycznego piecyka. Na zewnątrz pada deszcz, szarości i brudna biel rozlały się po parkingu zdając się lepić do ciał i dusz. Wokół tomiki poezji – słowa Ryśka brzemieniem spoczywają na półkach. Dzisiaj jakby milczą. Jakby też utknęły w tym szarym smutku. Uścisnęliśmy sobie dłonie. Proforma zapytałem o zdrowie, Rysiek jak zawsze z optymizmem, z uśmiechem podniósł kciuk do góry, ale w jego oczach było coś innego – ból, przerażenie i bezradność. Wyniosłem swoją skromną depresję na zewnątrz, by Ryśkowi nie dodawać zmartwienia.

Takie to spotkanie sąsiada poety z sąsiadem pisarzem.

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R