Październik
Szósty października wilgocią okrył kolorowe
liście i szare drogi jakby je woskiem natarł, bo lśnią się do przebłyskującego
pomiędzy chmurami słońca. Kręcę na młynku buddyjskim w stronę Tworylnego, zaglądam z siodełka w piękne głęboczki Potoku Nasiczańskiego i
raduję się wciąż kwitnącymi rudbekiami, ich nagą wiarą i nadzieją w istnienie.
Na polanach w Dwerniku pasą się leniwie jelenie. Byki od czasu do czasu porykują
prezentując swe poroże i siłę głosu. Wokół lasy wybarwione jesienią, żywi
ludzie stąpają po ziemi, a martwi ukojeni snami wiecznymi zamieszkują ciche
opuszczone cmentarze. Trawy wyrudziały na Caryńskim, młody lis zwinięty w
kłębek tuli własną śmierć.
-Smutno mi bracie, że odszedłeś. - przemawiam do
niego i głaszczę jego aksamitną sierść.
Już wieczór nadciąga, wracam i pędzi mnie
niepokój, bo nie wiem czy jak wrócę, to moja wieś jeszcze będzie, a może będzie
już śnić z martwymi martwe opowieści. Tak czy inaczej wracam, bo nie wypada mi
umrzeć gdzie indziej.
Swoją śmierć obiecałem swojej wsi.
R