Niech Bóg cię prowadzi

 

Połowa listopada, po szarościach, deszczach i śniegu nadszedł piękny bezchmurny dzień. Nie mogę go sobie zawłaszczyć, bo muszę jechać do miasta załatwiać dziwne ludzkie sprawy. Idąc chodnikiem w mieście Sanoku spotykam Joachima, który wyszedł na mnie zza węgła. Witamy się szczęśliwi, że Bóg nas tak poprowadził, żeśmy wpadli na siebie. Chwilę słucham monologu pielgrzyma Joachima, jak gościł i biesiadował u sióstr miłosierdzia i jak go podwiózł z Lutczy pop grekokatolicki, i jak mu potrzebna jest bardzo piątka, ale nie na alkohol, tylko szmateks, gdzie, jak zeznał Joachim wszystko jest po dwa pięćdziesiąt. Wręczam mu te pięć złotych, klepię go po ramieniu i żegnam się:

-Niech Bóg cię prowadzi!

I bynajmniej nie jestem taki pobożny, ale Joachim jest, więc co mi szkodzi chwalić i wielbić jego Boga. Jak zawsze Joachim błyskotliwie ripostuje:

-Oto ateista bardziej pobożny od wiernego. Takie to dziś nastały czasy...

 

Powrót

                                                                                                                                                  R