Jakoś tak to mniej więcej było

 

Ćpaliśmy wszystko, słuchaliśmy System of a down, modliliśmy się do Hery – greckiej bogini i Quetzalcoatla – pierzastego węża w gnieździe utkanym z liści kokainy. W malignie życie uprawialiśmy jak martwi rolnicy na bezwodnej pustyni, oraliśmy niczym i niczym zasiewaliśmy. Ona wycinała w kartkach, kartonikach i innych śmieciach origami, kiedyś z całej Biblii kartka po kartce i z Koranu, i z innych ksiąg z mądrości znanych. Ćpaliśmy i ćpaliśmy, i System of a down wszystkie bramy piekieł jak kluczem nam otwierał.

Wniebowstąpienia dostąpiła - zaćpała się brzemienna dzieckiem narkomana. Na cmentarzu w chłodzie grudniowego dnia schowałem dłonie w kieszenie starej kurtki, poczułem kartkę zmiętą, wyciągnąłem i rozprostowałem – przez wyciętego w papierze siedzącego na gałęzi kruka patrzyłem jak grabarz kończy zsypywać ziemię. Wróciłem na melinę, grzebałem w tych wszystkich origami i którekolwiek rozprostowałem na każdym kruk niemy siedział posępnie patrząc na świat cały. Zostały po niej tylko nożyczki i te tysiące kruków wszędzie upchane: w łachmanach, w barłogu, w toalecie.

Błogosławione nożyczki, którymi kruka w brzuchu sobie wyrżnąłem. Przez jej kruki widać było cały świat, wszystko co czyniliśmy i wszystko czym żyliśmy, przez mojego tylko krwiste flaki.

Jakoś tak to mniej więcej było.

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R