Tydzień od śmierci – tydzień do
lotu żurawi
Przyzwyczajenia
to taka niereformowalna ułomność ludzkiego mózgu,
przyzwyczajamy się do ludzi, zwierząt, drzew, dróg i rzek, nie pamiętając, że
wszystko za chwilę będzie utracone. Przyzwyczajamy się do nieśmiertelności
będąc śmiertelnymi.
Dwudziestego
siódmego lutego opuścił nas pan Piotr Łaskuda, tydzień później
na nieboskłonie naszej wsi pojawił się pierwszy klucz żurawi. Przyzwyczaiłem
się do spotkań z Panem Piotrem na ciśniańskim trakcie
przemijania. Najczęściej wieczorem mijaliśmy się – ja idąc, bądź wracając z
pracy, a pan Piotr ze swoim nieodłącznym jamnikiem. Wymienialiśmy krótkie
informacje o bieżącym życiu społeczno-politycznym naszej wsi, on ubierał je
zawsze w lotny i ironiczny akcent. Pan Piotr istniał w moim życiu od zawsze – w
dzieciństwie bawiliśmy się całą ciśniańską zgrają na
podwórku państwa Łaskudów korzystając z immunitetu
cierpliwości i łaskawości, jakiej nikt by we wsi bachorom
nie udzielił. W życiu społecznym wsi pan Piotr odcisnął swój
kilkudziesięcioletni ślad piastując stanowisko naczelnika gminy oraz wymiennie
w Lasach Państwowych. I rzecz dla mnie magiczna, którą zapamiętałem z
dzieciństwa – pan Piotr był właścicielem wartburga cabrio, który utknął później na wiele lat w stodole, z
której często korzystaliśmy i w szale zabawy jeździliśmy tym wartburgiem tak stacjonarnie.
I tak
oto pomiędzy tym tygodniem od śmierci i tygodniem do przylotu żurawi
spozycjonowane zostało całe istnienie pana Piotra i w tym czasie przyszły
gwałtowne przedwiosenne wichury, które rozdmuchały w
pył istnienie kolejnego pięknego człowieka z naszej małej wsi.
R